Poprzedni temat «» Następny temat
Autor Wiadomość
koksik844

SOGI: 1130

MASTER


Pomógł: 2 razy
Dołączył: 11 Sie 2008
Posty: 1130
Skąd: Poznań
  Wysłany: Wto Gru 23, 2008 1:11 pm   Dużo mięsa szkodzi skórze  

Dużo mięsa szkodzi skórze

Dieta bogata w mięso i tłuszcz zwierzęcy podnosi ryzyko jednego z najczęstszych rodzajów nowotworów skóry – raka płaskonabłonkowego.

Do takich wniosków doszli australijscy naukowcy, którzy przeanalizowali nawyki żywieniowe 1360 osób. Okazuje się, że duże spożycie mięsa i tłuszczu jest złe nie tylko dla serca. Również dla skóry lepsza jest dieta bogata w warzywa i owoce. Zdaniem naukowców mogą one chronić przed nowotworem skóry w równym stopniu jak unikanie opalania (również na solarium) i stosowanie kremów z filtrami UV.



Art daje troche do myślenia
:roll:
Ostatnio zmieniony przez koksik844 Wto Gru 23, 2008 1:30 pm, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
   
nrw

SOGI: 2147479409

pitbullshop

Pomógł: 14 razy
Dołączył: 16 Lip 2008
Posty: 2571
  Wysłany: Wto Gru 23, 2008 1:19 pm     

Tluszcz i mieso zle dla serca nie zgadzam sie z tym
_________________
Оптовий гендель якнайменші ціни в Європі
 
 
   
koksik844

SOGI: 1130

MASTER


Pomógł: 2 razy
Dołączył: 11 Sie 2008
Posty: 1130
Skąd: Poznań
  Wysłany: Wto Gru 23, 2008 1:20 pm     

bardziej zaniepokoił mnie fakt raka niz teoria ze mieso i tluszcze szkodzą..
i tez z tego powodu dalem tu to info
 
 
   
nrw

SOGI: 2147479409

pitbullshop

Pomógł: 14 razy
Dołączył: 16 Lip 2008
Posty: 2571
  Wysłany: Wto Gru 23, 2008 1:22 pm   Re: Dużo mięsa szkodzi skórze  

koksik844 napisał/a:

Mleko o cechach oliwy z oliwek? Czemu nie! Kobiety, które jedzą 19 lub więcej porcji produktów pełnoziarnistych w tygodniu, Mają o 34 proc. większe szanse na długie życie niż te, które nie jedzą ich wcale.


nie kumam tego tekstu
_________________
Оптовий гендель якнайменші ціни в Європі
 
 
   
koksik844

SOGI: 1130

MASTER


Pomógł: 2 razy
Dołączył: 11 Sie 2008
Posty: 1130
Skąd: Poznań
  Wysłany: Wto Gru 23, 2008 1:30 pm     

heh tez nie wiem skad to wziąłem :wink:
musiałem pomieszać 2 źródła - juz edytuje :wink:
 
 
   
koksik844

SOGI: 1130

MASTER


Pomógł: 2 razy
Dołączył: 11 Sie 2008
Posty: 1130
Skąd: Poznań
  Wysłany: Śro Gru 24, 2008 10:08 am     

znalazłem cos takiego jeszcze :


A może mięso jest zdrowe?

Czy rzeczywiście powstrzymanie się od spożywania mięsa oznacza powrót do diety naszych przodków?

Dwa tygodnie temu prof. Światosław Ziemlański przekonywał nas, że rozsądna dieta wegetariańska jest najlepszym sposobem na długie i zdrowe życie. Ale czy rzeczywiście jesteśmy wegetarianami z natury? Czy powstrzymanie się od spożywania mięsa oznacza powrót do diety naszych przodków?

Dieta wegetariańska cieszy się wśród Europejczyków i Amerykanów coraz większą popularnością. Badania Instytutu Gallupa wskazują, że jaroszem jest już co 20 mieszkaniec USA. Również w Polsce, po długich dziesięcioleciach, gdy puste półki sklepów z wędlinami były problemem politycznym, rośnie liczba osób świadomie powstrzymujących się od spożywania mięsa. Czy wegetarianizm jest tylko jednym z wielu możliwych sposobów odżywiania się, znajdującym zwolenników we wciąż stosunkowo wąskich kręgach społecznych? Czy też może stanowi on poważną, nie tylko etyczną, lecz także dietetyczną alternatywę dla trapionego otyłością i chorobami serca współczesnego Homo sapiens?


W opinii wielu wegetarian na ostatnie z pytań należy odpowiedzieć twierdząco. Ich zdaniem jedzenie mięsa, a nie jego unikanie, jest kulturową fanaberią, za którą płacimy wszelkiego rodzaju chorobami cywilizacyjnymi. Wdrożenie jarskiej diety jest więc według nich niczym innym, jak tylko powrotem do naszej prawdziwej, wegetariańskiej natury. Mało tego, prostym następstwem zaakceptowania takiego poglądu może być postrzeganie gotowania potraw jako obcej naszym organizmom cywilizacyjnej naleciałości, co w konsekwencji prowadzi do odżywiania się surowymi częściami roślin. Warto jednak zastanowić się nad tym, w jakim stopniu podobne poglądy są jedynie wyrazem szlachetnego idealizmu, przywodzącego na myśl rozważania Jana Jakuba Rousseau, a na ile znajdują one potwierdzenie w tym, co wiemy o ewolucji zwyczajów żywieniowych naszego gatunku.

McDonald i geny z paleolitu

Pojawienie się naszego gatunku jest rezultatem niebywałego ciągu ewolucyjnych zmian, które rozpoczęły się, gdy linia rozwojowa hominidów oddzieliła się od przodków małp człekokształtnych. Choć od tego czasu upłynęło około 7 milionów lat, to z najbliższymi krewniakami ludzi - szympansami wciąż łączy nas aż 98 proc. wspólnych genów. Co więcej, w okresie ostatnich 10 tysięcy lat tylko co setny z naszych genów uległ przemianie. A właśnie w tym czasie zaczęliśmy odżywiać się mięsem udomowionych zwierząt, pić ich mleko, a zupełnie niedawno pogryzać cukierki i chipsy. Nie ulega więc wątpliwości, że zdecydowana większość wyposażenia genetycznego współczesnego człowieka, w tym również jego części kontrolującej funkcjonowanie przewodu pokarmowego, nadal jest lepiej przystosowana do diety paleolitycznych antenatów niż hamburgera z McDonalda.

Jak daleko powinniśmy sięgnąć w ewolucyjną przeszłość, by próbować odtworzyć optymalne menu człowieka? Z uwagi na bliskość naszego pokrewieństwa genetycznego z szympansami, zwolennicy wegetarianizmu wskazują na skład pokarmu tych zwierząt jako na prawdopodobny pierwowzór sposobu odżywiania praludzi. Dieta szympansów w niemal 90 proc. składa się z owoców, urozmaicanych owadami i mięsem innych zwierząt, w tym również małp. Z kolei goryle odżywiają się niemal wyłącznie zielonymi częściami roślin. Jednakże wiele cech anatomicznych i fizjologicznych, jakimi różnimy się od typowych roślinożerców, wskazuje na to, że nawet jeśli nasi najwcześniejsi przodkowie woleli dietę wegetariańską, to później zaczęli gusto-wać w zdecydowanie mniej jarskich posiłkach.

Sztuka trawienia

Zdolność do odżywiania się zielonymi częściami roślin były w stanie posiąść tylko nieliczne grupy ssaków. Celuloza - główny składnik tkanek roślinnych jest co prawda łatwo dostępnym źródłem energii, jednak jej wykorzystanie wymaga nie lada przystosowań. Pokarm zawierający celulozę trzeba najpierw dokładnie rozdrobnić, co znacznie ułatwia późniejsze działanie enzymów trawiennych. Do tego celu najlepiej służą masywne zęby, najlepiej pracujące jak kamienne żarna. Następnie pokarm musi być poddany długiemu procesowi fermentacji - tu niezbędny jest przepastny żołądek lub wielometrowej długości jelito. Warto przy tym przypomnieć, że rozkład celulozy nie jest możliwy bez enzymów wytwarzanych przez bakterie i pierwotniaki zasiedlające obszerne przewody pokarmowe roślinożerców.

Konieczność utrzymywania dużej objętości układu trawiennego sprawia, że zwierzęta spożywające karmę szczególnie bogatą w celulozę są w istocie ogromnymi kadziami fermentacyjnymi na czterech nogach. Najlepszym przykładem jest oczywiście krowa.

Proste porównanie proporcji ciała człowieka i małp człekokształtnych z typowymi roślinożercami pokazuje, że nasze brzuchy nie są przystosowane do trawienia pokarmu zawierającego duże ilości celulozy. Zasiedlająca je flora jelitowa jest uboga, a silnie zredukowane jelito ślepe nie nadaje się do długotrwałej fermentacji. Niemal wyłącznie roślinożerne goryle poradziły sobie w ten sposób, że zjadają wyłącznie najdelikatniejsze i najmniej zdrewniałe pędy. Mimo to ich przewód pokarmowy jest proporcjonalnie dłuższy niż u człowieka, a swe zwyczaje żywieniowe okupują one ogromną ilością czasu, jaki muszą spędzać na wyszukiwaniu lekkostrawnych części liści i pędów.

W porównaniu z rozkładaniem celulozy, trawienie pokarmu pochodzenia zwierzęcego jest niezwykle proste i może się z łatwością odbywać w niewielkim żołądku oraz krótkim i nieskomplikowanym jelicie. Ponadto w przeciwieństwie do ogromnych różnic składu chemicznego komórek roślin i zwierząt, tkanki drapieżcy i jego ofiar są na tyle do siebie podobne, że odżywianie się nimi nie tylko zapewnia łatwe pokrycie potrzeb energetycznych, lecz również dostarcza odpowiednich ilości witamin. Dlatego też typowi drapieżcy, jak choćby koty, utraciły zdolność do samodzielnej syntezy wielu z nich. My, podobnie jak drapieżniki, nie potrafimy syntetyzować witaminy B12, która u zwierząt roślinożernych wytwarzana jest w przewodzie pokarmowym przez bakterie. Niewątpliwie więc niemożność wytwarzania witaminy B12 wskazuje na to, że w swej historii ewolucyjnej zapotrzebowanie na nią pokrywaliśmy jedząc duże ilości mięsa. Podobnie można tłumaczyć naszą ograniczoną zdolność do wytwarzania jednego z aminokwasów - tauryny - którego niedobór obserwowany jest często wśród wegan. Również posiadane przez nas możliwości produkcji witaminy A są znacznie mniejsze niż u typowych roślinożerców.

Inna, istotna trudność z wyobrażeniem sobie ewolucji człowieka-jarosza wiąże się z niską zawartością długołańcuchowych kwasów tłuszczowych w roślinach. Takie kwasy (np. kwas arachidonowy) niezbędne są do tworzenia tłuszczów wchodzących w skład tkanki nerwowej. W pokarmie roślinnym występują one jedynie w niewielkich ilościach, co nie stanowiło zapewne problemu dla najwcześniejszych hominidów, gdyż objętość ich mózgu nie przekraczała 400 cm3. Jednakże w ciągu około 2 mln lat - a więc w zawrotnym jak na ewolucję tempie - mózg naszych przodków urósł ponad trzykrotnie. Ten wzrost zaczął się rzecz jasna również dokonywać w trakcie rozwoju osobniczego każdego z naszych przodków. Bez odwoływania się do ich choćby częś-ciowej mięsożerności trudno wyjaśnić, jak byli oni w stanie pokrywać rosnące zapotrzebowanie na kwasy tłuszczowe, niezbędne do budowy coraz większych struktur mózgowych.

Wysysacze szpiku

Choć zapis kopalny nie pozwala na wierne odtworzenie dietetycznych upodobań naszych przodków, to nie pozostawia on wątpliwości co do tego, że człowiek od dawna polował i żywił się mięsem swych ofiar. Co więcej, ślady nacięć na pozostałoś-ciach kości zwierząt świadczą o upodobaniu naszych przodków do szpiku i mózgu - części ciała wyklętych przez współczesnych dietetyków. Świadectwa kopalne są w tej mierze zgodne z wynikami badań nad dietą ostatnich, współczesnych nam łowców-zbieraczy, którzy również gustują w szpiku i mózgu, a ponadto bardzo chętnie zjadają tłuszcz i podroby upolowanych zwierząt.

Lęk przed człowiekiem, charakterystyczny dla wszystkich dzikich zwierząt zamieszkujących Afrykę i Eurazję, jest jeszcze jednym istotnym, aczkolwiek pośrednim dowodem na to, że ludzie od dawna stanowili dla nich więcej niż przypadkowe zagrożenie. Trudno sobie wyobrazić, by tak powszechny strach mógł wzbudzać łagodny jarosz wędrujący po afrykańskich sawannach w poszukiwaniu jadalnych części roślin. Najprawdopodobniej ów lęk wytwarzał się stopniowo, wraz z doskonaleniem początkowo niewielkich umiejętności łowieckich hominidów. Natomiast niemal na pewno pozbawione go były zwierzęta, które miały nieszczęście zetknąć się z wprawionymi już w polowaniu ludźmi wkraczającymi do Europy, Ameryki Północnej i Austronezji. Około 11 tysięcy lat p.n.e., w ciągu niespełna 200 lat nastąpiła całkowita zagłada wielkiego naziemnego leniwca i innych dużych przedstawicieli fauny zamieszkujących tereny dzisiejszej Arizony. Nie jest zapewne przypadkiem, że okres ich wymierania zbiega się w czasie z datowaniem pojawienia się na tym obszarze pierw-szych ludzi. Całkowita niepłochliwość współczesnych ptaków i ssaków antarktycznych jest również efektem zupełnego braku ewolucyjnego przygotowania na kontakt z człowiekiem. Przetrwanie zawdzięczają one niskim walorom odżywczym swego mięsa oraz ich ochronie gatunkowej.

Pierwsza rewolucja kulinarna

Jedną z najważniejszych umiejętnoś-ci, której nabycie w niebywale ostry sposób oddzieliło nas od reszty świata zwierzęcego, było przezwyciężenie lęku przed ogniem. Niektórzy z antropologów doszukują się początków kontrolowanego użytkowania ognia przez naszych przodków w czasach odległych aż o 1,5 mln lat. Jednak większość badaczy uznaje, że miało to miejsce około 300 tysięcy lat temu. Dopiero wtedy mogło rozpocząć się szersze wykorzystanie w naszej diecie wiele nasion, kłączy i owoców, gdyż znajdujące się w nich szkodliwe związki chemiczne zaczęły ulegać rozkładowi w żarze palenisk. Odkładając je, rośliny czynią swe tkanki niejadalnymi, bądź wręcz trującymi, i w ten przemyślny sposób bronią się przed potencjalnymi konsumentami. Na przykład wielu dzikich krewniaków grochu i fasoli produkuje substancje powodujące zahamowanie aktywności jednego z najważniejszych enzymów trawiennych naszego przewodu pokarmowego - trypsyny. Z podobnych przyczyn połowa potencjalnie jadalnych roślin afrykańskich sawann nadawała się do spożycia dopiero po upieczeniu.

Poza neutralizacją trucizn użytkowanie ognia pozwoliło na znacznie efektywniejsze wykorzystanie pokarmu roślinnego. Po zagrzebaniu w żarze ogniska kłącza roślin stawały się miękkie i nie wymagały długotrwałego przeżuwania, co zapewne wpłynęło na wyraźną redukcję uzębienia hominidów. Ponadto zachodząca pod wpływem wysokiej temperatury modyfikacja struktur cząsteczek skrobi i innych substancji odżywczych czyniła je łatwiej strawnymi i pozwoliła na niemal dwukrotny wzrost ilości energii pozyskiwanej przy każdym posiłku. Z podobnych przyczyn wykorzystanie ognia miało także duże znaczenie w zwiększeniu przyswajalności zjadanego mięsa. Równie istotnym, choć słabo poznanym czynnikiem było ograniczenie wpływu infekcji pasożytniczych szerzących się drogą pokarmową. Żar palenisk stał się zaporą dla całej rzeszy tasiemców i przywr, które przed rozpoczęciem użytkowania ognia musiały być istnym utrapieniem naszych przodków.

Niewątpliwie sczególnie dużym udziałem mięsa w diecie charakteryzowały się populacje ludzi zasiedlających stopniowo Eurazję, a potem Amerykę Północną. Warto przypomnieć, że jeszcze niespełna 12 tysięcy lat temu większość tych kontynentów pozostawała wciąż w okowach powoli ustępującego zlodowacenia. Odradzająca się flora była zbyt uboga, by mogła wyżywić migrujących koczowników. Jednakże ocieplanie klimatu pozwoliło na stopniowe włączanie do diety coraz większej liczby gatunków roślin. Na przykład w okresie mezolitu na terenie Polski zajadano się podziemnymi rozłogami strzałki wodnej. Dziś wciąż porasta ona brzegi naszych rzek, nie kojarząc się już chyba nikomu z obiadem.

Lubując się w kruchych ćmach

Użytkowanie ognia dało początek utrwalaniu się łowiecko-zbierackiego stylu życia, który do niedawna był praktykowany przez niemal całą ludzkość. Współcześnie pozostały przy nim wymierające społeczności australijskich Aborygenów, południowoafrykańskich Buszmenów i innych, niegdyś licznych ludów. Choć zwyczaje żywieniowe ostatnich łowców-zbieraczy trudno traktować jako "żywą skamielinę", to niewątpliwie ich menu jest wciąż stosunkowo bliskie paleolitycznemu pierwowzorowi. Okazuje się, że niemal połowę swego zapotrzebowania energetycznego pokrywają oni zjadanym mięsem. Niekoniecznie są to dania z rączych antylop i groźnych bawołów, ale bardzo często posiłki złożone z małych gryzoni i owadów. Szczególnie te ostatnie nie pobudzają obecnie naszego apetytu, choć szarańczaki, gąsienice niektórych motyli, a nawet dżdżownice są znakomitym źródłem łatwo przyswajalnego białka. Co więcej, "polując" na nie, można uniknąć wielkiego ryzyka, z jakim wiąże się choćby próba ubicia dużej antylopy. Możliwe jest więc, że zanim zostaliśmy wielkimi łowcami, znaczną część naszych trofeów stanowiły owady kolektywnie zbierane przez kobiety i mężczyzn oraz podrastające dzieci. Tak właśnie postępują australijscy Aborygeni lubujący się w kruchych ćmach przyrządzanych, jak byśmy to powiedzieli - na grillu. Ich smak przypomina ponoć pieczone kasztany. Być może więc nasze zamiłowanie do chipsów jest również jakąś reminiscencją czasów, gdy nasi przodkowie chrupali aromatyczną szarańczę podpiekaną na wspólnym ognisku.

Skład diety ostatnich łowców-zbieraczy odbiega od obecnie przyjętych zaleceń. Mimo to (a może właśnie dlatego) wielu z nich cieszy się zadziwiająco dobrym zdrowiem. Poziom cholesterolu Buszmenów San (ich menu w 40 proc. składa się z mięsa) czy też australijskich Aborygenów (od 10 do 75 proc. mięsa w diecie) zadowoliłby nawet najbardziej wymagającego kardiologa. Jednakże średnia długość życia łowców-zbieraczy rzadko przekracza 30 lat. W dużej mierze składa się na to wysoka, sięgająca 30 proc. śmiertelność noworodków oraz ciągłe wojny plemienne. Dane demograficzne zbierane wśród południowoamerykańskich Indian Yanomama sugerują, że ci z członków tego plemienia, którym udało się przekroczyć 40 rok życia, mają nie mniejsze szanse dotrwania w dobrym zdrowiu do wieku 80 lat niż ludzie żyjący w rozwiniętych społecznościach agrarnych.

Druga rewolucja kulinarna

Kolejne, bardzo głębokie zmiany w składzie naszego menu zaczęły następować około 10 tys. lat temu, wraz z rozpoczęciem udomowienia zwierząt i uprawy roli. Charakteryzował je znaczny spadek konsumpcji mięsa, którego udział w diecie zmniejszył się do około 10 procent. Zostało ono w znacznym stopniu wyparte przez dwie, bardzo ważne nowinki dietetyczne - węglowodany pochodzące z ziaren zbóż oraz mleko.

Uprawę roli zapoczątkowano na ziemiach leżących między Morzem Śród-ziemnym i Zatoką Perską, znanych pod niezbyt już adekwatną nazwą Żyznego Półksiężyca. Dziś obszar ten jest ubogą półpustynią, lecz w odległej przeszłości porastały go bujne łany dzikich przodków jęczmienia i pszenicy. Mogły one dawać plony dochodzące do tony ziarna z hektara. To więcej niż uzyskiwali rolnicy w średniowiecznej Anglii. Nic więc dziwnego, że walory zbóż zostały szybko zauważone przez tamtejszych koczowników, a wkrótce potem przez ludy niemal całego basenu Morza Śródziemnego.

O dziwo jednak, dostęp do nowych, obfitych źródeł pożywienia wcale nie przyniósł polepszenia zdrowotnej kondycji naszych przodków. W porównaniu z pierwszymi rolnikami mającymi około 1,65 m, przeciętny paleolityczny łowca-zbieraczwzroście prawie 1,80 m jawi się jako okaz zdrowia.

Rozpoczęcie uprawy zbóż i hodowli zwierząt zbiegło się w czasie z rozpowszechnieniem takich przypadłości, jak: krzywica, próchnica, niedobory żelaza (anemia), osteoporoza i choroby stawów. Również średnia długość życia nie wzrosła i wynosiła około 32 lat. Dalszych dowodów na nie najlepszy stan zdrowia ówczesnych ludzi dostarczają badania mumii egipskich, w których wykryto ślady miażdżycy, mimo że dieta Egipcjan zyskałaby gorącą aprobatę współczesnych dietetyków. Co mogło być tego przyczyną?



Przede wszystkim zapoczątkowanie rolnictwa spowodowało gwałtowny przyrost demograficzny, którego tempo pozostawało w tyle za rosnącymi plonami. Na pewno więc nie wszystkim starczało żywności. Wydaje się jednak, że za pogorszenie stanu zdrowia ówczesnych ludzi odpowiedzialne były również i inne, istotne czynniki. Ich niedawni przodkowie odżywiali się pokarmem, w którym nie występowały znaczne ilości ziaren zbóż. Rozwój rolnictwa przyniósł ze sobą dramatyczny wzrost ich konsumpcji, co oznaczało, że do organizmów pierwszych rolników zaczęły trafiać niespotykane przedtem ilości węglowodanów takich jak skrobia. Najprawdopodobniej to one stały się w dużej mierze sprawcą rozpowszechnienia wielu chorób, które dziś zyskały miano "cywilizacyjnych". Przykładem tego było rzadkie występowa- nie próchnicy wśród nieuprawiających roli pradawnych ludów Półwyspu Arabskiego oraz pojawienie się częstych śladów tej przypadłości w uzębieniu ich potomków. Wielu badaczy wiąże również zwiększenie konsumpcji węglowodanów z zawałami serca i udrami mózgu, a także z gwałtownym wzrostem występowania niektórych form cukrzycy. Te przypuszczenia potwierdzane są badaniami epidemiologicznymi prowadzonymi wśród rdzennych mieszkańców Papui Nowej Gwinei, koczowniczych plemion Czarnej Afryki i australijskich Aborygenów, którzy w ciągu minionych 50 lat zamienili menu rodem z paleolitu na chleb, konserwy i cukierki.





Wraz ze wzrostem konsumpcji zbóż do organizmów pierwszych rolników zaczęły również trafiać duże ilości innych substancji, takich jak kwas fitynowy i gluten. Kwas fitynowy jest skomplikowanym związkiem organicznym służącym roślinom do magazynowania fosforu. Niestety, w ludzkim przewodzie pokarmowym ma on zdolność do łączenia się z żelazem, cynkiem, wapniem oraz mag-nezem i tworzenia z tymi metalami nierozpuszczalnych soli. Jego obecność w ziarnach zbóż zamanifestowała się częstymi w populacjach rolników przypadkami anemii, osteoporozy, a także krzywicy. Ta ostatnia choroba zaczęła zbierać szczególnie obfite żniwo począwszy od średniowiecza, gdy upowszechnił się zwyczaj używania rozczynu drożdżowego do wypieku chleba. W przeciwieństwie do zakwasu piekarskiego fermentacja wywoływana przez drożdże nie powoduje neutralizacji kwasu fitynowego, co w połączeniu z wciąż rosnącym spożyciem zbóż i mało urozmaiconą dietą doprowadziło do występowania krzywicy u niemal 80 proc. dzieci w XIX-wiecznej Europie Północnej.

Pod nazwą "gluten" kryją się różne białka zawarte w ziarnach zbóż. Mogą one stawać się przyczyną reakcji alergicznych, szczególnie często występujących u dzieci. O tym, że uczulenie na gluten było istotnym czynnikiem wzrostu śmiertelności, świadczy choćby to, że najrzadziej wykrywa się je w społecznościach żyjących na Bliskim Wschodzie, gdzie najwcześniej zaczęto uprawiać rolę. Najczęściej zaś są one spotykane w krajach Europy Północnej, o najkrótszej, liczącej nie więcej niż 3,5 tysiąca lat historii uprawy zbóż. Oznacza to, że te z dzieci pierwszych rolników, które dotknięte były alergiami pokarmowymi, miały mniejsze szanse dożycia do dorosłości i przekazania swemu potomstwu podatności na uczulenie.

Bardzo podobnie wygląda problem braku tolerancji na jeden z cukrów znajdujących się w mleku - laktozę. Obecnie cechuje on dwie trzecie dorosłych mieszkańców Europy, aż 75 proc. Afroamerykanów oraz niemal 90 proc. Azjatów. Większość z nas traci zdolność do wchłaniania laktozy w wieku około czterech lat, kiedy to zapewne paleolityczne dzieci były na dobre odstawiane od piersi. W następstwie rewolucji kulinarnej, związanej z rozwojem rolnictwa i pasterstwa, staliśmy się jedynym gatunkiem ssaka, który spożywa mleko nie tylko w okresie wczesnego dzieciństwa, lecz również przez resztę życia. Co więcej, nie jest ono produktem naszego własnego gatunku, lecz zwierząt odległych nam pod względem wielu istotnych cech biologicznych. Legendarni założyciele Rzymu - Romulus i Remus - żadną miarą nie mogli być wykarmieni przez wilczycę, gdyż zawartość białka w wilczym mleku jest dziewięciokrotnie wyższa niż w ludzkim, co w krótkim czasie spowodowałoby u nich niewydolność nerek. Również mleko krowie jest w porównaniu z ludzkim kilkakrotnie bogatsze w tłuszcze, białka, cukry i związki mineralne. W dodatku zaczęliśmy je spożywać w postaci koncentratów, jakimi w istocie są śmietana, masło i sery.

Trzecia rewolucja kulinarna

Na przełom wieku XIX i XX przypada początek trzeciej rewolucji kulinarnej, charakteryzującej się niespotykaną intensyfikacją produkcji rolnej. Dzięki wprowadzeniu nawozów sztucznych, środków owadobójczych oraz nowych metod hodowli roślin i zwierząt świat zdołał na razie uniknąć globalnej klęski głodu. Ten fenomenalny przyrost ilości dostępnego pokarmu szedł w parze z gwałtownymi zmianami jego własności odżywczych. W zasadzie wszystkie elementy współczesnej diety bardzo odbiegają od swych paleolitycznych odpowiedników. Nawet chuda wołowina zawiera zwykle sześciokrotnie więcej tłuszczu niż mięso zwierząt, na jakie polowali nasi antenaci. Cieszące oko i podniebienie jabłka i inne owoce zawierają kilkakrotnie więcej cukrów niż ich dzicy przodkowie, zaś warzywa stały się znacznie mniej zdrewniałe. Na naszych stołach rozpanoszyły się nieznane wcześniej produkty żywnościowe, takie jak rafinowane oleje roślinne, margaryna i słodycze.

Wszystkie te zmiany sprawiają, że współczesne próby naśladowania paleolitycznego menu są z praktycznego punktu widzenia bezowocne. Niewielu z nas chciałoby spędzać całe godziny na przeżuwaniu łykowatych kłączy i wydawać krocie na dziczyznę. Zamiast tego staramy się rozpaczliwie szukać substytutów, takich jak otręby, skiełkowane ziarna zbóż i najchudsze wędliny, które choćby trochę zbliżyłyby naszą dietę do jej pierwowzoru. Planując skład naszych posiłków, warto wziąć pod uwagę główne przesłanie wyłaniające się z mroków historii naszych upodobań kulinarnych: byliśmy zawsze istotami wszystkożernymi, które nie stronią od mięsa. Jego częściowe zastąpienie produktami zbożowymi i mlecznymi, które legło u podstaw niebywałego przyrostu demograficznego i rozwoju cywilizacji, nie poprawiło stanu naszego zdrowia. Stosowanie diety wegetariańskiej trudno jest więc przekonująco uzasadniać argumentami odwołującymi się do naszego dziedzictwa biologicznego.
 
 
   
IronMan86

SOGI: 292

Moderator Armwrestling


Dołączył: 17 Paź 2008
Posty: 292
Skąd: Tomaszów Maz./Łódź
  Wysłany: Sob Sty 03, 2009 7:00 pm     

Jakos do tej pory czolowi kulturysci nie narzekali na problemy ze skora z tego co wiem a mieso pohclaniaja w ogromnych ilosciach...
_________________
Prawdziwym Mistrzem nie jest ten co raz stanął na szczycie, ale ten co jest na nim wiele lat!

UNDISPUTED
 
 
   
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

theme by chariot.pl
Strona wygenerowana w 0,22 sekundy. Zapytań do SQL: 10